sobota, 2 kwietnia 2016

Udało się!!!

   Przepedałowałem cały CSR! Od Halls Creek do Wiluny. Póki co jedynie na rowerku treningowym (a właściwie na ergometrze mającym możliwość wgrywania śladów GPS i symulowania obciążeń związanych z przewyższeniami), ale jednak! Nie oddaje on oczywiście trudności związanych z jazdą po piachu, do tego z dużo większym niż tylko sam rowerzysta obciążeniem. Nie było palącego słońca, natrętnych much i kłujących traw. A po treningu nie musiałem rozbijać obozu, zbierać drewna na ognisko i zadowalać się skromną kolacją. Mogłem najeść się do syta, wziąć prysznic i położyć się we własnym łóżku. Niemniej jednak pewien obraz czekającego nas wysiłku ta próbna jazda mi dała. Szacuję (pomijając wszelkie inne niedogodności związane z poruszaniem się po australijskich pustyniach, a biorąc pod uwagę jedynie aspekt wykonanej pracy), iż sumaryczne obciążenie, któremu musiałem podołać na tych prawie 1700 kilometrach, wyniosło między 1/5, a 1/4 tego, z którym przyjdzie nam się zmierzyć w rzeczywistości. Wnioskuję to z faktu, iż takie wielkości jak czas jazdy, średnia prędkość czy spalone kalorie pomnożone lub podzielone przez 4, dają w przybliżeniu wartości osiągane przez Jakuba i Mateusza. Dla przykładu: moja średnia prędkość wyniosła 33,3 km/h, co podzielone przez 4 daje 8,4 km/h, czyli średnią prędkość jazdy jaką osiągają poruszający się po Canning Stock Route rowerzyści. Z kolei mój wydatek energetyczny w wysokości 37000 kcal pomnożony przez 4 = 148000 kcal. Przyjmując, że 9000 kcal to kilogram spalonej masy, wychodzi 16 kg, czyli mniej więcej tyle ile obaj nasi poprzednicy stracili na wadze pokonując szlak. Tak więc pierwsze koty za płoty...
 
Dojechałem do Wiluny!

Trochę statystyk

   A w przyszłym tygodniu mam w planie przeprowadzenie eksperymentu na ludziach (a właściwie na ludziu), z którego szerszą relację zdam Wam już po jego zakończeniu.

   Zaczynamy także gromadzić niezbędny ekwipunek, który zaprezentuję i o którym napiszę nieco więcej w jednym z kolejnych postów.

   To na razie tyle doniesień z frontu.

 Aaa... i jeszcze jedno: wczorajszy wpis był oczywiście żartem primaaprilisowym :D

piątek, 1 kwietnia 2016

Bardzo przykra wiadomość :(

   Nasi drodzy Czytelnicy... Z niekłamanym żalem, przykrością i rozgoryczeniem śpieszę donieść, że z naszej wspaniałej wyprawy niestety nici. Wszystkie śmiałe plany, marzenia, poczynione przygotowania i poniesione wyrzeczenia poszły na marne. A to wszystko za sprawą "dobrej zmiany", a konkretnie programu "Rodzina 500+". Otóż dzisiaj, dosłownie jakąś godzinę po złożeniu przeze mnie wniosku o wypłatę świadczenia, otrzymałem informację z ambasady Australii (skąd oni się o tym dowiedzieli?), iż z powodu ubiegania się o wsparcie socjalne, nie spełniam kryterium dochodowego umożliwiającego otrzymanie wizy wjazdowej do Australii. Od tej decyzji nie przysługuje mi prawo odwołania przez okres trzech lat. Jestem tą informacją załamany i za bardzo nie wiem co dalej robić... Póki co wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób zaangażowali się w nasze przedsięwzięcie bardzo przepraszam, a jak tylko trochę ochłonę i nabiorę nieco dystansu do tej druzgoczącej informacji, to obiecuję, iż z każdym z Was osobiście się skontaktuję. To tyle na gorąco...