środa, 25 maja 2016

Eksperyment(y).

   Przygotowanie tego wpisu zajęło mi nieco więcej czasu niż pierwotnie planowałem, ale wreszcie jest! Na początek proponuję zobaczyć poniższy film:


   Ufff! Tak to wyglądało ponad miesiąc temu. W filmie nie wyjaśniam dlaczego posługuję się słowem "eksperyment" i w ogóle kilka innych istotnych kwestii umknęło mi podczas mówienia do kamery, więc postaram się wszytko to teraz pokrótce wyjaśnić.

   Po pierwsze, jak zapewne zdążyliście już wywnioskować, mój eksperyment został zakończony - wszystkie liofilizaty otrzymane od firmy LYO FOOD przeszły przez mój przewód pokarmowy. I właśnie tego miał dotyczyć eksperyment - jak zachowa się mój organizm na takiej diecie, czy się nie rozstroi, czy będę miał dość energii na normalne funkcjonowanie oraz codzienne treningi, no i last but not least, czy mi będzie zwyczajnie smakować. Przy okazji przeprowadziłem drugi eksperyment, a mianowicie zadebiutowałem przed kamerą i teraz poobserwuję jaki to przyniesie odzew w statystykach. Myślę, że nie wypadłem najgorzej, choć przyznam, że filmowanie siebie, mówienie do kamery i w miarę swobodne zachowywanie się, pomimo, iż robione w domowym zaciszu, są lekko stresujące, co zapewne widać. Jak już napisałem wyżej, moje zdenerwowanie odbiło się niestety na merytorycznym przekazie, w którym zabrakło z tego powodu paru ważnych informacji. Spieszę, więc naprawić swoje błędy...

   Rozpoczynając test miałem nadzieję, że potrawy o najwyższym stopniu kaloryczności będą zarazem najsmaczniejsze, i że to właśnie na nich będziemy mogli oprzeć w głównej mierze naszą wyprawową dietę. Okazało się, iż z grubsza rzecz biorąc, tak właśnie jest. Przynajmniej jeśli chodzi o dania główne, bo tzw. śniadania, to zupełnie nie moja bajka i chyba prędzej padłbym na wyprawie z głodu lub żywił się Spnifexem, niż do nich przywykł.


   Z moich szacunkowych wyliczeń, bazujących na doświadczeniach własnych jak i Jakuba oraz Mateusza, wynika, że dzienna racja energetyczna powinna zawierać się w przedziale od 1500 do 2000 kcal. Oczywiście nie pokryje ona w stu procentach poniesionych wydatków, ale umożliwi przetrwanie przez zakładany, trzydziestopięciodniowy okres, zwłaszcza jeśli uda się przed wyjazdem zgromadzić odpowiednie zapasy tłuszczu pod własną skórą. Przy tym założeniu powinniśmy zabrać circa od 55000 do 70000 kcal na całą wyprawę dla każdego z nas. Jak łatwo obliczyć daje to sumaryczną masę jedzenia jakie musimy ze sobą tachać, równą około 20 kg na osobę i to przy założeniu zaopatrzenia się tylko w te najbardziej kaloryczne produkty z grupy dań głównych, a co za tym idzie skazanie się na kulinarną monotonię. Oczywiście nie mamy zamiaru zabierać z Polski jedzenia, które zabezpieczy nas według powyższych wyliczeń w stu procentach. Myślimy, że wystarczy jeśli liofilizaty stanowić będą około dwóch trzecich wiezionej przez nas żywności, a na resztę, którą kupimy już na miejscu w Australii złożą się takie produkty jak: Nutella, masło orzechowe, orzechy, rodzynki, mleko w proszku, oliwa, musli czy choćby cukier.

   Podsumowując przeprowadzony test stwierdzam, iż liofilizowana żywność firmy LYO FOOD jest tym, co chcemy ze sobą zabrać na Canning Stock Route. Nie spowodowała ona u mnie żadnych przykrych dolegliwości (z wyjątkiem obu dań śniadaniowych, których zwyczajnie nie potrafiłem przełknąć), funkcjonowałem na niej zupełnie normalnie i miałem podczas przygotowywania posiłków sporo uciechy. Dzięki produktom LYO FOOD, przy stosunkowo niewielkiej masie, będziemy mieli do dyspozycji całkiem sporo bogatego w energię i inne niezbędne składniki jedzenia, a przy tym będzie ono po prostu smaczne, co jest nie do przecenienia podczas ponad miesięcznego rozbratu z kuchniami naszych kochanych żon (i mojej szwagierki...). Oczywiście jeśli tylko uda nam się to wszystko legalnie wwieźć na terytorium Australii, mając na uwadze ich bardzo restrykcyjne przepisy sanitarne. Zobaczymy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz